12.02.2014r.
Powoli urosłam
chyba do etapu półrocznego dziecka, bo tej nocy obudziłam się tylko raz.
Usiadłam na łóżku i postanowiłam zapanować nad sytuacją. Wlepiłam oczy w
ciemność i powiedziałam sobie, że na pewno nie zapalę światła, choćbym czuła
oddech potwora na karku. Wiesz gdzie jesteś? Wiem. Nic się nie dzieje? Nic.
Zaczęłam widzieć kształty. Jest pusto. Pusto.
Monsieur
Girard powinien zrobić jakąś karierę, bo na co innego może być skazany ktoś,
kto nazywa się Jean-Louis Girard? Ósma. Ranny z niego ptaszek. Sprawdzam
telefon i skrzynka mailowa mruga porozumiewawczo. Otwieram nową wiadomość.
Naprawdę? Naprawdę. Napisałam wczoraj długiego i pięknego maila po angielsku.
Pan Girard odpisał mi długim i pięknym mailem… po francusku. Dlaczego mnie to
dziwi? Chyba nie powinno. Czytam. Po pierwsze ma nadzieję, że mój pobyt, jak
dotąd przebiega pomyślnie i
zadowalająco. Wita w Amiens. Będzie dostępny jutro rano. Odpowie na moje
pytania. Nie ma zajęć po angielsku. Czy ja wiem co to oznacza? Nic innego, jak
tylko ŚWIETNĄ okazję na dokonanie NIEBYWALE szybkich postępów w moim, być może
na tę chwilę nienajlepszym, francuskim! Nie ma się czym przejmować! Plany wiszą
na ścianie wzdłuż kawiarni! Nie powinnam się przejmować! Jest przekonany, że po
krótkim okresie adaptacji, zacznę odnosić pierwsze sukcesy!
Zaraz,
zaraz…. Czy on przypadkiem nie zapakował w tą arystokratyczną francuszczyznę prostego
wniosku, że jestem zagraniczną studentką i nikt nie będzie mi nic mówił, nawet
jeżeli przyjdę na uczelnię nago…?
Deszcz.
Wiatr. Aspiryna.
Skoro
nie muszę nigdzie iść, to też nigdzie nie idę. Jest okropnie, okropnie,
okropnie. Silke wraca z pracy. Podpytuję ją o katedrę i o Paryż. A najbardziej
podpytuję o najbliższy sklep. Tłumaczy i zaznacza, że jest mały, ale da się
zrobić zakupy. Deszcz. Wiatr. Na wydźwięk słowa „mały”, zaczęłam się
zastanawiać jak wytłumaczę pani za ladą, że potrzebuję brązowy cukier w
kostkach o nieregularnym kształcie, o który prosiła mnie Silke. Nie trzeba nic
tłumaczyć. To nie jest mały sklep. Jak na moje polskie standardy.
Tutaj każdego dnia
pomiędzy dużymi niepokojami, kryją się małe szczęścia! Krążę między półkami i
natrafiam na herbatę lipton owoce leśne. Wszyscy Francuzi, którzy ją piją nie
mają pojęcia jak bardzo jest moja. Wrócę ze sklepu, zaparzę ją i wiecie gdzie
będę? Będę w domu. Kiedy wyjeżdżałam, myślałam właśnie nad takimi tęsknotami:
herbata owoce leśne, guma jagodowa, zapach klatki schodowej, ulubiony kubek.
Jeszcze nie, ale niedługo będę mogła wymienić takich tęsknot sto trzynaście! To
są takie rzeczy, o których się nie myśli na co dzień. Przyzwyczajenia. Potem
jest się gdzieś daleko i samemu i nagle się widzi taką herbatę na półce,
pomiędzy jedną nic nie znaczącą, a drugą nic nie znaczącą. Zapachy i smaki,
które dają poczucie bezpieczeństwa. Wlałam w siebie ten dobrze znany aromat, oszukując tym samym swój organizm. Uśpiłam jego czujność. Ciało rozluźniło się w poczuciu pewności, że wszystko wróciło do normy. Trzy minuty złudzeń.
Zostawiłam
niepozałatwiane sprawy. Odkąd tu jestem, to wszystko, czego nie zamknęłam
wydaje się takie odległe i nierealne. Zawieszone w czasie. A wcale tak nie
jest. Wysilam się, żeby odnaleźć między wszystkimi nowościami w mojej głowie,
te kolorowe karteczki-przypominajki, ukryte gdzieś pod wierzchnią warstwą myśli
nad wszystkim tym, co tu.
Denerwuję
się sama na siebie. Zostawię się samą na jeden dzień w domu i już się zaczyna.
Przejmuję się i analizuję tysiące rzeczy, które nie są warte ani chwili. Ulepszam zepsutych ludzi. Można
tęsknić za kimś, kogo widziało się raz? Można za kimś, kogo nie widziało się
rok? Można nagle być bliżej przez to, że jest się dalej? Na pewno nie mogę zostawiać się w domu.
Jutro
wsiądę do autobusu. Pan zapyta jaki chcę bilet. Zatrzymam na nim wzrok i
pomyślę: zaraz, czy on właśnie wyznał mi miłość?
Nie. To tylko ten francuski.
Mówiłam o naszych dzikich kotach? One nie żartują! Zanim wróciłam z telefonem, zdążyły stracić zainteresowanie, ale jeszcze złapię kiedyś wszystkie pięć pysków.
Celebruję każdą piękną chwilę. Póki co to tylko herbata, ale się nie zrażam! Zresztą, to jest AŻ herbata.
Google nie śpi. Wiedzą gdzie jestem, co robię i jak się czuję. Za często wchodzę na słownik chyba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz